środa, 19 marca 2014

Z Mungo do Arkaroola National Park


Dzień zaczął się dla mnie nieoczekiwanie i ... zupełnie bajecznie. Wychodząc na śniadanie z bungalowu, gdzie spaliśmy, stanąłem oko w oko, prawie na wyciągnięcie ręki z trzema pasącymi się naprzeciwko mnie kangurami... Wiem, to tylko zwierzaki, ale dla mnie to było jednak przeżycie z gatunku „magicznych”. Od dziecka oglądałem kangury na filmach pojawiały się w jakiś książkach, ale była to taka egzotyka, że w głowie zostało przeświadczenie że to prawie bajkowa opowieść, a nie realne życie. Dlatego spotkanie z tymi kangurami spowodowało naprawdę ogromne emocje. To infantylnie zabrzmi, ale prawie poczułem się znów dzieckiem, a na pewno pojawił się u mnie ten rodzaj bezbrzeżnej, głębokiej i szczerej radości, kiedy spełniają się nasze marzenia lub dzieje się coś co było dla nas nie do wyobrażenia. 
















Po przepysznym śniadaniu, na którym dowiedzieliśmy się, że spotkany wieczorem "na piwie" tubylec, to sąsiad naszego gospodarza, który wpadł do niego wieczorem pogadać przy piwie. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że ów sąsiad mieszka "naprawdę blisko i często wpada wieczorami  spontanicznie" bo to praktycznie obok ... 90 km stad...
Drugie przeżycie z gatunku "innych" to płatność kata kredytową podpiętą do ... radiostacji ... bo to połączenie było jedynym działającym, ale zadziałało. Aha, nie zadziałała moja polska karta (nie wiem dlaczego) moja ukraińska nie miała problemów... 
Zebraliśmy "graty" i szybki start, a po dodatkowym kręgu nad Mungo w porannym słońcu



skierowaliśmy się na najbliższą „stację benzynową” czyli do miejscowości Mildura. Spore lotnisko /asfalt/ więc poza takimi samolotami jak nasz i podobne..


 
 
 Lądują także i takie

 











A także pogotowie lotnicze

 












Terminal tego lotniska wielkości i jakości niektórych małych lotnisk międzynarodowych w Europie i wszystko obsługiwane przez garstkę ludzi.
Ciekawostka lotnicza. Mimo tak natężonego ruchu, nie ma wieży i cały ruch lotniczy w Australii (poza obszarem 4 największych międzynarodowych lotnisk) jest niekontrolowany. Onacza to, ze każdy pilot musi polegać na komunikacji radiowej z innymi pilotami i na swojej spostrzegawczości. Zrozumieliśmy dlaczego a Australii latanie przez niedoświadczonych w tej przestrzeni powietrznej pilotów, bez lokalnego pilota bezpieczeństwa jest niebezpieczne. Tym bardziej, że miejscowy angielski w połączeniu z lokalnym żargonem pilotów Robertowi, który kilka tygodni wcześniej zdał z wyróżnieniem egzamin z angielskiego lotniczego, sprawiał wiele kłopotów ze zrozumieniem.
Zatankowaliśmy i startujemy dalej do Arkarooli.

Niedługo po starcie przelecieliśmy nad malowniczą i chyba jedna z największych rzeka Australii która nazywa się Muray. Widać było płynące po niej zupełnie spore statki/barki. Miała tylko przedziwny kolor, taki zielono-stalowy.

 Następnie krajobraz znów zrobił się bardzo suchy i obserwowaliśmy dziesiątki koryt wyschniętych rzek i wyschnięte jeziora (choć niektóre nie do końca).
 
 
Podobają mi się drogi w interiorze (jak pisałem wcześniej to naprawdę szerokie arterie, wyznaczane jak "pod sznurek" i biegnące zdawałoby się znikąd do nikąd, bo po horyzont niczego w żadną stronę nie widać. (lecimy wciąż na północ i zapuszczamy się w coraz bardziej dzikie tereny, gdzie siedziby ludzkie mogą być od siebie oddalone grubo ponad 100 km a czasem i więcej.
 
 
Po ponad dwóch godzinach lotu nadlecieliśmy nad spore (2600 km2 gdy nasze największe Śniardwy mają 113 km2) wyschnięte jezioro - Lake Frome https://en.wikipedia.org/wiki/Lake_Frome. Wrażenie niesamowite, zwłaszcza w jego środkowej części miałem odczucie jakbyśmy lecieli nad chmurami a spomiędzy nich wystawały wierzchołki gór. Dodatkowe wrażenie sprawiało to, że lecąc nad jednolitą białą powierzchnią, która idealnie równo odbijała promienie słoneczne, w powietrzu nie wytwarzały się najmniejsze "kominy" i "prądy" i samolot zawisł tak idealnie, że zaczynaliśmy mieć odczucia jakbyśmy w ogóle nie lecieli. Można by nalać wodę do naczynia z wypukłym meniskiem i ani nie drgnęła.
 
 














Po kolejnych 20 minutach otoczenie gwałtownie się zmieniło i pod nami, zupełnie znikąd, wyrosły skaliste, dzikie góry.






pośród których pojawiło się lądowisko na którym pilot posadzili maszynę. Lotnisko ... a wokół nic.
 




Z lądowiska zabrał nas sympatyczny tubylec, jaki natychmiast po tym jak dowiedział się że jesteśmy z Polski, pochwalił się że zna jedno słowo po polsku... nie, nie to co pomyśleliście, tylko ..... MUCHA :-) a tych oczywiście ty tez zatrzęsienie... (była żona brata tego pana była polką).
 
Wspięliśmy się ok. 20 km po bezdrożach w góry i dotarliśmy do Arkaroola
 

 
Przelecieliśmy dziś prawie 700 km z Mungo na północ by w miejscowym obserwatorium astronomicznym oglądać niebo południowego nieboskłonu.. (nie widać za dobrze ale na górze tego zdjęcia jest widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz