sobota, 22 marca 2014

Kangaroo Island - dzień pod znakiem przyrody


Dziś postanowiliśmy być „twardzi”. Pobudka 6:30 a o 7:30 już po śniadaniu i spakowani do podróży ruszyliśmy na zwiedzanie Kangaroo Island.

Kingscote, gdzie lądowaliśmy i nocowaliśmy znajduje się na drugim końcu wyspy (w dłuższą stronę) niż miejsce do jakiego chcieliśmy dotrzeć. Jazda samochodem zajęła nam jakąś godzinę (wzdłuż wyspa ma 112 km), ale po drodze stawaliśmy, bo mieliśmy już przedsmak różnorodności fauny jaką spotkaliśmy później. Najpierw w negatywnym sensie bo droga i pobocza co chwilę usłane były martwymi zwierzakami ale .... w pewnym momencie zauważyłem że na poboczu coś się rusza, zatrzymałem się gwałtownie, a z krzaków wyłonił się wallabe /Walabia/ (Robert wciąż mnie poprawia że to nie kangur... pewnie to tak jakbym królika nazywał zającem, ale nie wiem...). Zwierzak w ogóle się nie przestraszył i jakby chciał nam pozować do zdjęcia.


Pojechaliśmy dalej do Flinders Chase National Park, jaki zajmuje cały zachodni cypel wyspy. Najpierw jednak mogliśmy pierwszy raz obejrzeć jak wygląda naturalny busz australijski i las eukaliptusowy.


 

 









Na parkingu w Parku Narodowym omal nie doprowadziłem do wypadku. (już wczorajsza droga z lotniska do Kingscote przyprawiła moich pasażerów o szybsze bicie serca. Tak to jest jak pierwszy raz w życiu prowadzisz samochód z kierownicą po "złej" stronie, ze wszystkimi przełącznikami po "złej" stronie i "zła" logiką pracy skrzyni automatycznej i w dodatku po zupełnie pustych drogach, gdzie każdy zakręt zachęca do zajęcia po wykonaniu manewru tego "dobrego" pasa drogi...) . No i o ile na drodze pilnowałem się jak tylko potrafiłem i przy każdym zakręcie na głos powtarzałem sobie "skręcasz na LEWY pas drogi, to zjazd na parking niestety "wyłączy" to myślenie. Zobaczyłem na końcu parkingu wolne miejsce i ... "szpula" ... oczywiście jadąc po prawej stronie.. Z przeciwległego końca parkingu wjechało inne auto i jego kierowca zajął "mój", znaczy "jego właściwy" pas drogi. jechałem na tyle szybko i pewnie, że chyba zrozumiał że nie zmienię pasa (a ja się zastanawiałem czemu ten wariat jedzie wprost na mnie) i na chwile przez nieuniknionym zderzeniem to on zmienił pas. Zobaczyłem jego przerażona twarz i dopiero do mnie dotarło... Spociłem się..

Kupiliśmy bilety do parku ii bym mógł ochłonąć wypiliśmy kawę ... w towarzystwie kruka przed którego sprytem ostrzegała nas obsługa. Że kradnie turystom nie tylko jedzenie ale tez i inne drobiazgi jakie zostawiają na wierzchu, a także że czasem potrafi niepostrzeżenie dobierać się do kobiecych torebek i wyciągać z nich drobiazgi. Szelma wydawał się cały czas z nas śmiać ;)


Po kawie pojechaliśmy nad brzeg oceanu. Roślinność zmieniła się gwałtownie, wręcz szokująco na przestrzeni 15 km. Z buszu wjechaliśmy najpierw w średniej wielkości zarośla, a zaraz potem roślinność gwałtownie zmieniła się na drobne porosty i inną niską roślinność nadmorską, która bardziej może kojarzyć się z zimnymi brzegami północnej Europy .  




 
Brzeg to ostre klify lub rumowiska skalne (bo koło Kingscote, a więc na drugim końcu wyspy to piaszczyste zatoczki i krajobraz (gdyby nie roślinność iście bałtycki).







 






 












Przed nami na południe już tylko Antarktyda.  To miejsce to najbardziej na południe wysunięte miejsce naszej wyprawy.


W pewnym momencie usłyszeliśmy dziwny hałas i zgłupieliśmy. Od 10 minut patrzyliśmy na fale rozbijające się na skałach i dopiero teraz dostrzegliśmy że są na nich dziesiątki australijskich lwów morskich, w tym wiele matek z małymi jakie dokazują i wydają właśnie te dziwne odgłosy jakie zwróciły nasza uwagę.

  


Występują tu także pingwiny australijskie, ale żadnego nie widziałem :-(

A kilka kilometrów dalej... (UWAGA !!! asfaltowa szosa .. chyba dlatego że w sercu Parku Narodowego;) )


...oglądaliśmy bardzo interesującą formację skalną Remarkable Rocks jaka jest pozostałością (najtwardszą) wnętrza gór jakie tu kiedyś były, ale całkowicie zerodowały pozostawiając tylko takie coś...


 



 

 

 










Wreszcie wyszło słońce i zrobiło się troszkę cieplej bo rano było z 13-15 stopni i wiał potężny wiatr. Pojechaliśmy dalej, po drodze spotkawszy termitiery termitów australijskich,



A potem dwie charakterystyczne rzeczy:  mimo że ilość dróg asfaltowych na Kangaroo Island imponuje (bo poza terenem parku i poza terenem miasteczka są całe 2 !!!) to i tak jedna z nich kończy się tak /by nie zapomnieć że asfalt nie przystoi prawdziwym twardzielom jakimi są Australijczycy :-) /, a przy okazji kolejny znak-symbol "uwaga emu",

 
W południe dotarliśmy do miejsca (Parndana) o jakim marzyłem od samego początku. To skrzyżowanie mikro-zoo z azylem dla zwierząt. Poza tym że mogliśmy z bliska obejrzeć naprawdę wiele ciekawych zwierzaków

















mogłem zrealizować swoje marzenie ... przytuliłem małego koalę !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Przy okazji chciałem przekazać pewnym dwóm dziewczynkom z Milanówka, jednej jeszcze dość małej a drugiej już nieco większej że wasze zamówione pozdrowienia dla misia zostały przekazane i miś przesyła wam też pozdrowienia :-)



Potem mogłem jeszcze pogłaskać i pokarmić wallaby i kangury (maja niezwykle miękki i delikatny język jaki zlizywał z mojej ręki pokarm)


pooglądać papugi, a z jedna nawet zagadać.


Mam stad ze 100 zdjęć, ale czas ich wrzucania przy standardzie australijskiego Internetu spowodowałby że siedziałbym do rana (jest już prawie 3 w nocy) a jutro trzeba wstać rankiem na spotkanie kolejnej przygody...

Dość długo zabawiliśmy na Kangaroo Island, więc okazało się że nie damy rady dolecieć dziś do Sydney (to grubo ponad 1000 km) , wiec zdecydowaliśmy się na modyfikacje trasy i dziś przelot nad oceanem w kierunku lądu i znów na północ w interior.


 Po drodze mogliśmy zaobserwować gwałtowny odpływ (tak, tak te fale są jakby w "drugą" stronę)


i tuz przed zachodem słońca wylądowaliśmy w Mildurze (tankowaliśmy tu w drodze z Mungo do Arkaroola)


gdzie zdecydowaliśmy zostać na noc, a jutro polecieć do Sydney mocno "na okrągło" i polatać trochę nad miastem i oceanem (tam jest już Pacyfik) od strony wschodniej Australii.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz