piątek, 5 maja 2017

z Emu Park przez Hamilton Island do Cairns

Rano nietypowy początek. Ze względów bezpieczeństwa (krótki, bardzo nierówny pas startowy na lądowisku i waga maszyn (jak zwykle nie dotyczy dzielnej C182), zdecydowaliśmy że Piper i Beachcraft polecą na najbliższe duże lotnisko (Rockhampton) bez bagaży i tylko w dwuosobowej obsadzie a a reszta dojedzie lądem. Po drodze /ja jechałem lądem/ widziałem pierwszy raz dziką koalę, niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia. W Rockhampton tankowanie i lecimy w kierunku Hamilton Island.


















Przy coraz bardziej wietrznej pogodzie i zwiększającym się zachmurzeniu docieramy do Hamilton Island. Na lotnisku od razy sympatyczny "prezent" od losu. Oglądaliśmy lądowanie, chyba najpiękniejszej maszyny latjącej - de Havilland Beaver, w dodatku na pływakach.





i porównanie z "niezawodnym wołem roboczym" i także klasykiem - Cessna Caravan.
Wyspa niecały miesiąc temu przeżyła kataklizm w postaci potężnego huraganu. Widać to na każdym kroku. Roślinność z resztkami liści, połamane drzewa i gałęzie. Budynki, w tym lotniskowa wieża kontroli lotów z powybijanymi oknami, pozrywanymi częściami elewacji i instalacji.



Na wyspie prawie nie ma klasycznych samochodów, jako środki transportu i ludzi i towarów używane są elektryczne wózki, popularnie w Polsce wciąż nazywane Melexami. Młodsi nie pamiętają, ale w czasach komuny byliśmy potęgą w produkcji takich środków transportu ;)



















W miasteczku gdzie wybraliśmy się na kawę "rządzą" papugi























Kawę (espresso) podają w takich małych buteleczkach które już samemu przelewa się do swojej filiżanki, dzięki temu można sobie samemu dodać odpowiednia ilość lodu lub innych składników
























Przy urzędzie pocztowym znalazłem piękną starą (z przełomu XIX i XX w.) skrzynkę pocztową


 A po powrocie na lotnisko z bliska można bylo popodziwiać w hangarze de Havillanda.. ;)


Start w coraz większym zachmurzeniu







Kilkadziesiąt mil przed Cairns chmury stężały do tego stopnia, że musieliśmy już mocno między nimi lawirować by znajdować swobodny przelot z widocznością, mimo to co chwila dopadała nas jakaś gęsta deszczowa chmura i samolot tonął w strugach deszczu. Nasz Beachcraft leciał pierwszy w szyku i zeszliśmy nisko, nawet do 1000 stóp, ale jak później rozmawialiśmy to Cessna która była w szyku druga miejscami musiała schodzić dużo niżej, bo chmury "zamykały" się w takim tempie że nie udawało się jej utrzymać naszej wysokości. Pipier niestety musiał zawrócić na najbliższe lotnisko, bo przed nim chmury zamknęły sie skutecznie uniemożliwiając bezpieczny lot. W Cairns wylądowaliśmy zatem we dwa samoloty już w ciemności i w strugach deszczu... tropikalnego deszczu. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz